sobota, 21 listopada 2015

VN900 kupiony. Powrót do domu - Gdańsk-Warszawa

Byłem nieźle zestresowany podróżą, która mnie czekała. Jak już pisałem: ostatni raz jeździłem jednośladem dwa miesiące wcześniej na egzaminie. Vulcan 900 to jednak trochę inny motocykl niż Suzuki Gladius. Prawie o 1/3 większa waga, ale mniejsza moc, inny moment obrotowy, zupełnie inna pozycja kierowcy.
Przed wyjazdem do Gdańska po motocykl dokładnie sobie przestudiowałem mapę, wyznaczyłem jak najłatwiejszą trasę do domu: jak najmniej zakrętów i hamowania;) Postanowiłem, że będę jechał autostradą A1, a następnie pod Strykowem zmiana kursu na A2. Najbardziej problematyczny wg. mojego planu, był przejazd przez Gdańsk - pierwsze kilometry w siodle.
Spakowałem mandżur w sakwy, założyłem kurtkę, kask i rękawice. Zrobiłem 2 małe kółka na placyku przed salonem Marvel, pomachałem chłopakom, patrzącym na mnie przez okno i ruszyłem przed siebie.
Stres szybko zniknął. VN900 to bardzo przyjemny w prowadzeniu motocykl. Wagi motocykla, której środek ciężkości jest dużo niżej niż np. w takim Gladiusie, nie czuć. Moc też jest bardzo łatwa w opanowaniu przez niedoświadczonego kierowcę (jeżeli oczywiście wie się, co się robi). Szybko przejechałem przez Gdańsk i wjechałem na autostradę. Jedynym problemem przez pierwsze kilometry jazdy było trafianie stopami w podnóżki;)
Pierwszy raz zatrzymałem się na tankowanie na Shellu Palpin - wlałem 11,7 litra do pełna. Drugi raz tankowałem na Shellu Niesułków - 12.18 litra.
Jazda prawie pustą autostradą, dopiero co kupionym pierwszym w życiu motocyklem - to było coś pięknego. Ciężko to opisać, więc nawet nie będę próbował, kto chce, niech sam sprawdzi.
Zatrzymałem się na stacjach chyba 3 razy, 2 razy tankowałem, chociaż oczywiście w baku była jeszcze prawie połowa paliwa. Jak zaczynało się ściemniać i robić chłodniej, zatrzymałem się i założyłem podpinkę do kurtki, oraz kalesony na tyłek. Temperatura oscylowała w granicach kilkunastu stopni, czuć było delikatny chłód w kolanach (spodni motocyklowych jeszcze się nie dorobiłem) - ale czuć też było przyjemne ciepło bijące od silnika, szczególnie z prawej strony.
Po zmroku, światło mijanych lamp autostradowych odbijające się od chromów Vulcana robiło niesamowite wrażenie. Do domu dotarłem po północy, za szybko spać nie poszedłem, trzeba było najpierw wypłukać piwem adrenalinę z krwi;)
Podróż odbyła się bez żadnych "przygód", jechało się jak po sznurku. Dwie rzeczy trochę mi psuły przyjemność z jazdy. Pierwsza - brak zatyczek do uszu. Zapomniałem ich zabrać z domu, a w trasie nie było możliwości zakupu. Wiatr szumiał mi w uszach jeszcze następnego dnia po przyjeździe do domu. Druga - poluzowane lusterka, które się same składały powyżej prędkości ok. 110km/h - musiałem je co jakiś czas poprawiać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz